Jak już zapewne zdążyliście się zorientować, Baśniowcom znacznie łatwiej przychodzą intrygi niż prawdziwa miłość i szczęśliwe zakończenia. Dlatego tom trzeci serii, trochę wbrew tytułowi, nie jest po prostu romansem; to zbiór kilku krótszych historii z finałem, który dopiero zapowiada rozwój skomplikowanej fabuły.
Z początku wszystko wyglądało na to, że Baśnie mogą przyjąć charakter komiksowego „procedurala”. Pierwsze dwa tomy przedstawiają zamknięte historie. Na wygnaniu opowiada o śledztwie w sprawie rzekomego morderstwa Róży Czerwonej i odkrywa intrygę, jaką uknuła ona razem z Jakiem; zatem zagadka wyjaśniona. Folwark zwierzęcy poświęcono z kolei tematowi buntu wśród tych Baśniowców, którzy nie mogą przybierać ludzkiej postaci, a co za tym idzie – zamieszkać wraz z pozostałymi w Nowym Jorku. Także i ten problem zostaje rozwiązany – powstanie stłumione, sprawcy ukarani, a Śnieżce, choć trafiła do szpitala, nic nie zagraża.
Pozornie mogłoby się wydawać, że Kroniki miłosne wpasowują się w tę „epizodyczną” regułę nawet bardziej od poprzedników. Zebrane w tomie zeszyty 11-18 to w sumie cztery luźno powiązane ze sobą historie – lecz tylko trzy z nich mają zamknięte zakończenie.
Na otwarcie zaserwowano czytelnikom Kostuchę. Można się z niej dowiedzieć, jak to Jack, opuściwszy szeregi żołnierzy wojny secesyjnej, spotkał tajemniczego starucha i ograł go w karty, a następnie trafił do odosobnionej posiadłości, gdzie znalazł piękną młodą kobietę na łożu śmierci. W swoistym epilogu, Jęczmiennych pannach, Bigby opowiada Ropuchowi, skąd wśród liliputów wzięła się tradycja podkradania ziaren magicznego jęczmienia jako aktu inicjacji w wiek dojrzały.
Z rozmysłem zaczynam od dwóch „skrajnych” opowieści, mają bowiem kilka wspólnych cech. Po pierwsze, są to historie zupełnie dodatkowe – nie należą do głównego story arc. Pełnią funkcję przerywników fabularnych, pogłębiają tło niektórych postaci czy świat przedstawiony, lecz dzieje Baśniowców i Baśniogrodu można by śledzić bez nich. Po drugie, nie zostały zilustrowane przez Marka Buckinghama, lecz innych rysowników: Bryana Talbota oraz Lindę Medley. Niestety, stylistycznie zdecydowanie odstają od poziomu, do jakiego przyzwyczaiły czytelników Baśnie. Na ogół lubię dodatki, ale ani Kostucha, ani Jęczmienne panny nie wzbudziły mojego zainteresowania, choć ta pierwsza jest przynajmniej zabawna.
Operacja „Sharp” jeszcze trzyma się modelu mniejszych, zamkniętych epizodów. Pewien zaaferowany dziennikarz nierozważnie przyznaje Bigby’emu Wilkowi, że od lat śledzi społeczność Baśniowców i zgromadził dość obszerne materiały na ich temat. Lada moment ma zamiar podzielić się swoimi rewelacjami ze światem. Szeryf oczywiście nie zamierza siedzieć z założonymi rękami, obmyśla więc plan przechwycenia danych i całkowitego zniechęcenia reportera do dalszych przeszpiegów. W jego wykonanie angażuje, prócz swych zwykłych współpracowników, księcia Uroczego oraz królewnę Różyczkę (o nich nieco więcej później). Historia jest ciekawa i zabawna (a humor bywa, oczywiście, dość wisielczy), i mimo pozornej prostoty – zaskakująca.
Ale „daniem głównym” w tym tomie są, oczywiście, tytułowe Kroniki miłosne. Śnieżka wyszła ze szpitala, Uroczy zamieszkał znów z Różyczką, Sinobrody natomiast czuje, że jego urażona duma domaga się uknucia intrygi przeciwko Bigby’emu, w czym wspiera go żądna zemsty Złotowłosa. W tej właśnie części Bill Willingham najlepiej buduje napięcie i manipuluje uczuciami – zarówno swoich bohaterów, jak i czytelników. A smutny finał stanowi jednocześnie zaproszenie i obietnicę: to jeszcze nie koniec, kolejne tomy podejmą zarysowane tu wątki.
I w ten sposób seria ruszyła z kopyta. Przede wszystkim dzięki sposobowi, w jaki rozwijają się postaci i ich charaktery. Stają się pełniejsze, wielowymiarowe, swoje działania motywują często skomplikowanymi czy sprzecznymi pobudkami. Na przykład książę Uroczy, dotychczas przede wszystkim próżny uwodziciel, okazuje się ambitny, ale i niepozbawiony szlachetnych odruchów, nawet względem byłej żony. Sinobrody przeciwnie – być może nie jest wcale takim twardzielem, za jakiego usiłuje uchodzić. Bigby, choć ze wszystkich sił stara się postępować właściwie, pakuje się w kłopoty właśnie z powodu swoich dobrych intencji – ale może trochę ze strachu? Pojawia się też Różyczka, czyli inaczej Śpiąca Królewna (co poniekąd odpowiada na moje niegdysiejsze rozważania, dlaczego Róża Czerwona nazywa się tak, a nie inaczej), druga eksżona Uroczego. Relacje między komiksowymi postaciami wyraźnie się komplikują, ale dzięki temu stają się fascynujące i prawdziwsze.
Widać chyba, że Kroniki miłosne to tom, który budzi we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony główny story arc jest naprawdę świetny – znacznie lepszy niż w Folwarku zwierzęcym. Z drugiej jednak, oceniając całość, trzeba wziąć pod uwagę słabsze historie dodatkowe, Kostuchę i Jęczmienne panny. Ostateczne wrażenie jest jednak pozytywne – i aż się chce sięgnąć po kontynuację