Site icon Ostatnia Tawerna

Baśnie: Cztery pory roku, T. 5

Baśniogród obronił się przed drewnianymi żołnierzami, choć nie obyło się bez strat. Na szczęście docześniaki prawie niczego nie zauważyły. Babę Jagę zdemaskowano i uwięziono. Bigby i Śnieżka – jakby się pogodzili. Najbliższy rok będzie zatem czasem lizania ran.

Na tom Cztery pory roku składają się trzy części: Kopciuszek zbereźnica, dwa zeszyty Opowieści wojennych oraz kontynuacja głównej linii fabularnej: Okrutne, upalne lato, Straszna, długa jesień, Mroczna, mordercza zima i wreszcie Wiosenna odnowa. Album utrzymano w wyraźnie luźniejszej konwencji, dając czytelnikowi sygnał, że to chwila wytchnienia także dla niego, nie tylko dla postaci. (Oczywiście dla odpowiednio zdefiniowanej wartości słowa „wytchnienie”).

Pierwsza z opowieści odsłania przed czytelnikami prawdziwe oblicze Kopciuszka – a raczej uświadamia, że takie być może nie istnieje – i okazuje się naprawdę ciekawa, mimo dość niefortunnej nazwy. Wprowadza postać Ichaboda Crane’a, przez niektórych kojarzoną zapewne z gry The Wolf Among Us; podejrzewam jednak, że jej pierwowzór jest polskiemu czytelnikowi słabiej znany. Bohater wywodzi się z opowiadania Legenda o Sennej Kotlinie, która posłużyła Timowi Burtonowi jako inspiracja do nakręcenia Jeźdźca bez głowy. W Baśniach to podstarzały nauczyciel, usunięty z gabinetu króla Cole’a za, mówiąc oględnie, seksaferę i defraudację (czyli znów – kto grał w grę, ten wie). Najbardziej jednak intryguje dość niespodziewana relacja między Kopciuszkiem a Bigbym.

Opowieści wojenne z kolei to dość sztampowa historia o dzielnych Amerykanach i złych nazistach, na szczęście nie do końca na poważnie, wygrywająca campowe klisze pokroju wilkołak kontra potwór Frankensteina. Nie jest to typ opowieści, który by do mnie trafiał, podobnie jak nie trafia do mnie amerykańska romantyczna narracja na temat II wojny światowej. Jeśli dodatkowo wziąć pod uwagę, że Bigby de facto nie wywodzi się z Ameryki, moje poczucie dysonansu rośnie.

Druga połowa albumu kontynuuje historię z poprzedniego. Marsz drewnianych żołnierzyków kończył się oznajmieniem Śnieżki, że „chyba odeszły jej wody”; Okrutne, upalne lato zaczyna się zaś kadrami, na których Bigby pogania taksówkarza w drodze do szpitala, deklarując, że „zapłaci za mandaty”. Paralelnie długiemu i trudnemu porodowi towarzyszą wydarzenia przy urnach: to Baśniowcy głosują na nowego burmistrza. Zrozumiałe zatem, że król Cole i książę Uroczy denerwują się podwójnie: zarówno losem rodzącej Śnieżki, jak i przyszłością Baśniogrodu.

Chociaż w Czterech porach roku akcja nieco spowalnia, a napięcie z poprzedniego tomu opada, czuć, że to przygrywka do kolejnych wielkich wydarzeń, moment, kiedy zmienia się układ na szachownicy, postaci wchodzą w nowe role i nowe relacje. Życie większości głównych bohaterów ulega radykalnej przemianie: opuszczają swoje dotychczasowe siedziby i urzędy, niektórzy może nawet cały świat docześniaków. Co więcej, na scenę wkracza kolejna postać: pan Północny. Albo, jeśli wolicie, ojciec Bigby’ego Wilka. Albo, jeśli wolicie jeszcze inaczej, dziadek świeżo urodzonych maluchów.

Czytając ten tom, warto zwrócić uwagę na kilka rzeczy. Po pierwsze, dalszemu rozwinięciu ulega postać księcia Uroczego. Okazuje się, że jest on pełen skrajności: z jednej strony dystyngowany i elegancki, pewny siebie, z drugiej w niektórych sytuacjach tchórzliwy, pyszny – i kompletnie naiwny. Po drugie, Róża Czerwona stanowczo różni się od tej, którą poznaliśmy w pierwszym tomie, Na wygnaniu – do tego stopnia, że wydaje się posiadać więcej życiowej mądrości od siostry (choć, powiedzmy sobie szczerze, sporo za nią zapłaciła). I jak na mój gust całkiem z niej bombowa ciocia.

Na koniec parę słów o rysunkach. Mark Buckingham jak zwykle w formie – jest na czym w Czterech porach roku oko zawiesić. Gorzej spisał się Tony Akins w Kopciuszku zbereźnicy i Opowieściach wojennych – zwłaszcza w tych drugich. Nie są to złe ilustracje, ale rysownikowi wyraźnie lepiej idzie przedstawianie postaci kobiecych, najgorzej zaś chyba – wszelkich nieludzi. Za to okładka całego albumu (James Jean) prezentuje się moim zdaniem najładniej z dotychczasowych.

Cztery pory roku to (jeśli trzymać się meteorologicznych porównań) cisza przed burzą, o czym świadczy chociażby jeszcze jedna mętna przepowiednia Colina. Zresztą, czego innego można się było spodziewać? Dobre historie na tym właśnie polegają, że ich bohaterowie mierzą się z kolejnymi wyzwaniami. Tymczasem stawka, o jaką w Baśniach walczą poszczególne postaci, stale rośnie. Pozostaje już tylko pytanie, co los (i autor) zgotował im w Stronach rodzinnych.

Exit mobile version