Site icon Ostatnia Tawerna

Baggins czy Bagosz? – o tłumaczeniach „Władcy Pierścieni” słów kilka

W czasach, kiedy internet w naszym pięknym nadwiślańskim kraju jeszcze nie hasał, a co najwyżej powoli człapał, dwóch fanów Władcy Pierścieni od J.R.R. Tolkiena mogło się spotkać i… nie dogadać. Albo rozmawiać o podobnych, ale jednak różnych książkach, noszących ten sam tytuł.

„Kiedy Bilbo Bagosz z Bagoszna oznajmił, że wkrótce wyda wspaniałą ucztę dla uświetnienia swoich sto jedenastych urodzin, w Hobbitowie zapanował wielki gwar i podniecenie”.

A wszystko za sprawą Jerzego Łozińskiego, którego tłumaczenie tolkienowskiej trylogii wzbudziło – i nadal wzbudza – bardzo wiele, często niezdrowych, emocji. Polacy, jak to mają w zwyczaju, podzielili się na dwa obozy: obrońcy nowej wersji chwalili fenomenalny styl i doskonałe oddanie nastroju oryginału, przeciwnicy zaś wymyślili specjalne określenie – łozizm. Ten obraźliwy neologizm zyskał popularność na działających coraz prężniej forach internetowych oznaczał niezręczne lub odmienne od tradycyjnych tłumaczenie, czyli takie, które autorowi wpisu się nie podobało.

Łozińskiemu „dostało się” przede wszystkim za nazwy własne – przyzwyczajeni do efektów pracy Marii Skibniewskiej czytelnicy nie potrafili zostać obojętni wobec zmiany Bagginsa na Bagosza, Obieżyświata na Łazika, a Shire na Włość. Jednak taka inwencja miała swoje uzasadnienie – tłumacz nie bez powodu jest doktorem filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Władca Pierścieni opowiedziany został z punktu widzenia hobbitów i spolszczenie nazewnictwa służyło zachowaniu właśnie specyficznej perspektywy prowadzenia historii – także w sferze językowej. Pozostawienie nazw w ich oryginalnej postaci niszczyło zatem układ relacji między hobbitami a światem poza Shire.

Przekład, tłumaczenie czy adaptacja?

Zresztą część rozwiązań zastosowanych przez tego tłumacza znajduje odzwierciedlenie w przekładach na inne języki. Dla przykładu, we francuskim „Shire” nazwano „La Comte”, natomiast w hiszpańskim „La Comarca”, co na polski może dać właśnie użytą przez Łozińskiego „Włość”. Co na to wszystko powiedziałby sam Tolkien?

Na szczęście dla tłumaczy – bardzo wiele. Jako językoznawca, J.R.R. Tolkien doskonale wiedział, jak wiele trudności może sprawić przełożenie jego dzieła na inne dialekty. A sam przykładał niemalże absurdalnie wielką uwagę do warstwy językowej swojej opowieści. Starał się, aby różnice między mową różnych istot były doskonale widoczne dla czytelnika. Dlatego słownictwo i frazeologia hobbitów z Shire w zestawieniu z uroczystym i archaizowanym językiem Gondoru czy Rohanu uchodzić powinny za wiejską gwarę.

Anglia dla Anglików, Shire dla hobbitów!

Tolkien jako twórca najlepiej znał swoje dzieło i bardzo pragnął, aby cieszyć się nim mogli ludzie z całego świata, a nie tylko mieszkańcy Wysp Brytyjskich. Autor chciał jednak, aby angielski charakter jego pracy został zachowany. Mówił zresztą o tym wprost w liście do pierwszego polskiego wydawcy: „Moim zdaniem, nazwiska osób powinny zostać nietknięte. Wolałbym także nie ruszać nazw miejscowych, łącznie z Shire. Sądzę, że najwłaściwszym wyjściem byłoby dołączenie na końcu książki listy nazw mających jakieś znaczenie po angielsku z wyjaśnieniem ich znaczenia po polsku”.

Sam Tolkien, niezadowolony z niektórych przekładów, około roku 1967 sporządził specjalny Przewodnik po nazwach we „Władcy Pierścieni”. Jak już zapewne się domyśliliście, Jerzy Łoziński nie zastosował się do wielu wskazówek wymienionych przez autora. Wprawdzie jego tłumaczenie naprawiło lekki polsko-angielski chaos, pozostawiony przez Marię Skibniewską, to w wielu miejscach zwyczajnie burzyło koncepcję wykreowaną przez twórcę książki.

Krzaty najeżdżają nasze Włości

Niestety nasz kochany doktor filozofii sam dał broń do ręki swoim przeciwnikom. Przetłumaczenie krasnoludów na „krzaty” nikomu nie mogło ujść płazem (choć są i obrońcy tej wersji, mający całkiem sensowne argumenty…), a liczne błędy sugerujące zwyczajną nieznajomość świata przedstawionego przez Tolkiena dolewały oliwy do ognia. Jak Sam mógł zgasić iskry obcasem, skoro hobbici nie noszą butów? I dlaczego Gandalf miał kaptur zamiast kapelusza? Niektóre rozwiązania językowe zastosowane przez Łozińskiego są zwyczajnie trudne do przetrawienia – jak choćby Upiory Pierścienia, które „hasają” po świecie.

Na szczęście znalazł się ktoś, kto w tym językowym konflikcie postanowił szukać złotego środka. Mowa o samym wydawcy, którego nakładem ukazywały się kolejne wersje tłumaczenia trylogii Tolkiena. Po licznych konsultacjach merytorycznych, „wbrew woli Tłumacza, lecz za jego zgodą”, przywrócono większą część nazewnictwa oraz niektórych terminów, znajdujących się do tego czasu w powszechnym użyciu. Zysk i S-ka w 2001 roku wydało tym samym najbliższe memu sercu tłumaczenie i warto się z nim zapoznać chociażby po to, aby wyrobić sobie własne zdanie!

Przeczytaj i sprawdź sam

Nie chcę jakoś specjalnie bronić pana Łozińskiego – przyzwyczaiłem się już do Shire i Bagginsów, sęk w tym, że jego wersja – Włości i Bagosz – rzeczywiście ma racjonalne uzasadnienie. Do tego bardzo bogate językowo i stylistycznie tłumaczenie naprawdę świetnie mi się czytało. Ważne zatem, aby w krytyce pana Łozińskiego nie stawiać jego Władcy Pierścieni na równi z dorywczymi chałturami, w których każdy rozdział tłumaczy inna osoba. Bo niestety nadal wiele tytułów jest w ten sposób przekładanych.

Można by zatem uznać, że dokonana w 1961 roku przez Marię Skibniewską sztuka przedstawienia Władcy Pierścieni polskiemu czytelnikowi była wykonana po linii najmniejszego oporu. Jerzy Łoziński natomiast starał się moim zdaniem zamienić „swojską angielskość” na coś bliższego mieszkańcom kraju znad Wisły. Dlatego tak w zasadzie powinniśmy już chyba mówić bardziej o adaptacji niż tłumaczeniu.

Na zakończenie należy dodać, że w związku z filmowym Władcą Pierścieni w reżyserii Petera Jacksona, ukazało się w Polsce jeszcze jedno tłumaczenie trylogii Tolkiena. Odpowiedzialni są za nie Maria i Cezary Frącowie, którzy uwspółcześnili nieco język powieści, unikając przy tym większych kontrowersji. To chyba jego największa zaleta, gdyż dzięki temu nie utworzył się kolejny obóz fanbojów ciskających gromy na pozostałe dwa przekłady.

Exit mobile version