Spośród wszystkich serii gier komputerowych, które później były przenoszone na karty książek, najbardziej cenię sobie franczyzę Ubisfotu, czyli Assassin’s Creed. Owszem, moja przygoda z grami zakończyła się na Black Flag i może dołączy jeszcze do tego Rogue, ale nadal z zapartym tchem śledzę odwieczny konflikt Asasynów i Templariuszy. Każda literacka pozycja tej marki musi znaleźć się na moich półkach. Jedyne, co ominąłem, to Ostatni potomkowie, ale może dam się do tego przekonać. Jako że każda z książek z uniwersum AC sprawiała mi nie lichą przyjemność, toteż od razu zabrałem się za lekturę najnowszej części przygód zakapturzonych zabójców i ich odwiecznych wrogów. Trochę boleję nad faktem, że autorem nie jest Bowden, aczkolwiek wybór Christie Golden na następczynie Olivera okazał się jak najbardziej udany. Ale po kolei.
Jak zapewne wiecie, wszystkie poprzednie książki oparte zostały na głównych częściach serii Assassin’s Creed. Przygody Altaira, Ezia i Connora, a także Arno Doriana czy rodzeństwa Frye śledziło się z zapartym tchem. Owszem, czasem podejście było bardzo nieszablonowe, jak chociażby w Porzuconych, gdzie obserwowaliśmy wypadki z punktu widzenia Haythama Kenwaya – ojca Connora i Templariusza, ale zawsze tyczyło się to Asasynów. W Heresy jest inaczej.
Głównym bohaterem okazuje się Templariusz, Simon Hathaway, świeżo mianowany członek Sanktuarium Wewnętrznego Zakonu oraz szef Działu Historycznego Abstergo. Używa on nowego modelu Animusa do odtworzenia wspomnień swojego przodka Gabriela Laxarta, towarzysza i przyjaciela Joanny d’Arc. Celem jego badań staje się odnalezienie sposobu na naprawę tak zwanego Miecza Edenu. To, co odkryje w trakcie swych prac, będzie kazało mu zweryfikować raz jeszcze jego poglądy na temat Zakonu oraz jego moralności.
Przyznam się, że przedstawienie drugiej strony konfliktu Asasyni-Templariusze okazało się strzałem w dziesiątkę. Czyta się to świetnie, a przy okazji poznaje wydarzenia, w których przynależność do Bractwa czy do Zakonu nie była taka oczywista. Fabuła osnuta na historii Dziewicy Orleańskiej, możliwość spotkania historycznych postaci jak Jean de Metz czy książę Alencon oraz echa filmu (tak, spotykamy i słyszymy kilka postaci z tego obrazu) to wszystko razem sprawia, że książkę świetnie się czyta. Jestem po prostu na tak, zważywszy że twist fabularny wgniata w ziemię.
Od strony graficznej nie ma co się czepiać. Na przedniej stronie widnieje prawdopodobnie głowa Joanny w czepcu kolczym, a na tylnej twarz głównego bohatera. Pozycja została wydana w miękkiej oprawie na delikatnym papierze.
Podsumowując, Assassin’s Creed: Heresy jest książką niezwykle wciągającą. Formuła wypraw we wspomnienia przodków została tu pokazana po raz pierwszy, co było świetnym pomysłem. Autorka wykazała się dużą znajomością historii Joanny d’Arc, przez co opisane wydarzenia nabierają głębi i realizmu. Wadą jednak jest to, że to powieść krótka i da się ją skończyć w jeden dzień. Do minusów muszę też zaliczyć fakt, że osoba nieznająca uniwersum poczuje się tu zagubiona. Mimo to książkę polecam z czystym sercem. I pamiętajcie: Nic nie jest prawdą, wszystko jest dozwolone.