Wszyscy dobrze wiemy, że Netflix wypuszcza mnóstwo oryginalnych produkcji, zarówno filmów i seriali. Ale znaleźć na tej platformie można także animacje i to niekoniecznie przeznaczone dla dzieci. Chociaż, jak w przypadku wymienionej w tekście Hildy, niektóre z nich docenić mogą zarówno dzieciaki, jak i rodzice.
Hilda
Tytułową bohaterką serialu jest rezolutna niebieskowłosa dziewczynka, która mieszka z mamą oraz udomowionym lisojeleniem na skandynawskim odludziu w okolicy miasteczka Trollberg. Zafascynowana otaczającym ją światem, przyrodą i żyjącymi w lasach i górach magicznymi istotami Hilda non stop pakuje się w mniej lub bardziej niebezpieczne przygody związane z trollami, elfami czy upiorami.
Ekranizacja serii komiksów Luke’a Pearsona to po prostu fenomenalna pozycja. Protagonistka jest sympatyczna, animacja – niezwykle płynna, projekty postaci, magicznych stworzeń i miejsc – śliczne, a fabuła – lekka i wciągająca. To nie jakieś wielce ambitne dzieło, które zmieni świat produkcji dla najmłodszych na zawsze, ale zdecydowanie wybija się pod względem jakości. Niektórzy twierdzą, że trochę przypomina połączenie Wodogrzmotów małych z Muminkami, ale mi bardziej kojarzy się z animacjami Studia Ghibli albo komiksami KRL-a – Łaumą czy Kościskiem. Serial nie porusza bardzo ciężkich tematów, chociaż pojawiają się w nim ważne dla najmłodszych kwestie: zawieranie nowych przyjaźni, szacunek dla innych, wzajemne zaufanie oraz szczerość pomiędzy dziećmi i rodzicami, a także przezwyciężanie strachu, niezdrowej ambicji czy braku pewności siebie. Problemy te są jednak potraktowane w taki sposób, by nie zaburzyć lekkiego, ciepłego klimatu całej opowieści.
Jeśli po obejrzeniu Hildy zapragniecie zapoznać się z pierwowzorem, to możecie sięgnąć po wydane w Polsce przez Centralę komiksy. Warto to zrobić tym bardziej, że najnowszy album, Hilda i Kamienny Las, opowiada historię, której w pierwszym sezonie serialu nie ma. Jeśli zaś znacie pierwowzór, to i tak dobrze obejrzeć wersję animowaną, ponieważ część odcinków została napisana specjalnie na potrzeby produkcji Netflixa, a reszta dość swobodnie traktuje materiał źródłowy, znacznie rozbudowując jego fabułę. – Damian
Smoczy książę
W fantastycznej krainie Xadia istnieje sześć głównych źródeł magii: słońce, księżyc, gwiazdy, niebo, ziemia i ocean. Ludzcy magowie tworzą ponadto magię płynącą z mroku, co zmusza ich do polowania na magiczne stworzenia i wykorzystywania ich w charakterze składników. Doprowadza to do wybuchu mającej katastrofalne skutki wojny między Xadią a królestwami ludzi. Trójka dzieci reprezentujących wrogie strony — dwóch ludzkich książąt oraz elfia zabójczyni mająca ich zgładzić — odkrywają jednak tajemnicę, która może wszystko zmienić. Postanawiają więc połączyć siły i rozpocząć heroiczną misję, która wydaje się jedyną nadzieją na zakończenie wojny i pogodzenie zwaśnionych krain.
O tej animacji było dosyć głośno ze względu na mieszane opinie. Najbardziej kontrowersyjna wydała się widzom technika animacji i ilość klatek, przez co wszystko traciło na dynamice – szczególnie, że scen walki, pościgów i rzucania czarów było tam naprawdę dużo. Wiadomo już, że Smoczy książę otrzymał zamówienie na drugi sezon, a jego twórcy obiecali, że popracują nad samą animacją. I dobrze, bo świat przedstawiony wydaje się na tyle interesujący, że zasługuje na rozwinięcie. Ja chętnie zobaczyłabym coś o dorosłych bohaterach tej opowieści, o tym trwającym wieki konflikcie między ludźmi i elfami, zamiast znowu słuchać niezręcznych pogaduszek dwóch dzieciaków. – Karolina
Castlevania
Filmy i animacje oparte na grach komputerowych zazwyczaj są totalną klapą. Owszem zdarzają się wyjątki, jednak raczej potwierdzają one regułę. Aczkolwiek w przypadku Castlevanii nie ma mowy o nieudanej produkcji! Przepiękna kreska, mroczna estetyka oraz ciekawi bohaterowie całkowicie mnie oczarowali. Byłam autentycznie wściekła, że pierwszy sezon miał jedynie cztery odcinki, a teraz z ogromną niecierpliwością czekam na kontynuację!
Fakt, jak dobrym serialem animowanym okazała się Castlevania, był dla mnie nie lada zaskoczeniem głównie ze względu na to, iż wcześniej miałam wątpliwą przyjemność recenzowania trywialnego Neo Yokio, również wyprodukowanego przez Netflixa. Choć do wszelkich tworów z szyldem amerykańskiego giganta podchodzę z rezerwą, już teraz wiem, że drugi sezon Castlevanii będzie równie dobry – a może i lepszy – od premierowego. – Vic
Łowcy trolli
Jim Lake, przeciętny amerykański nastolatek, w drodze do szkoły znajduje tajemniczy amulet. Odkrywa dzięki niemu niezwykłą cywilizację trolli ukrytą pod jego miasteczkiem. Chłopak jest uparty i pragnie przygód, ale nie zdaje sobie sprawy z odpowiedzialności, która spocznie na jego barkach, gdy podejmie się szalenie trudnej roli obrońcy dobrych trolli przed ich wrogami. Jako pierwszy człowiek, który kiedykolwiek wykonywał to zadanie, Jim musi godzić ze sobą walkę z licealną codziennością i walkę, która toczy się od stuleci i zagraża także nieświadomym ludziom.Pomagają mu w tym przyjaciele ze szkoły i z podziemnego świata.
Łowcy trolli to opowieść o dwóch światach, które muszą się ze sobą zderzyć, zrodzona w umyśle Guillermo del Toro, a przeniesiona na ekrany przez speców z Dreammworks Animation. Co najbardziej urzekło mnie w tej historii to projekty postaci i otoczenia, szczególnie jeżeli chodzi o świat trolli. Zastosowali także kilka ciekawych zabiegów, m.in. z mitem o trollowym moście czy podmienianych niemowlętach. Do tego dochodzi świetna obsada: Anton Yelchin, Kelsey Grammer, Jonathan Hyde, Clancy Brown oraz Ron Perlman. Do tego w pomniejszych rolach możemy usłyszeć Marka Hamilla, Lenę Headey, Lauren Tom, Anjelicę Huston, Toma Hiddelstona i Jamesa Purefoya. A i to jeszcze nie wszyscy! Taka lista nazwisk naprawdę robi wrażenie. – Karolina
Rozczarowani
A gdyby tak księżniczka nie była taka grzeczna i poukładana, jak było to przedstawiane w bajkach dotychczas? A proszę bardzo! Netflix wychodząc na przeciw tym oczekiwaniom, wypuścił mini serial, w którym główną bohaterką jest księżniczka alkoholiczka, będąca solą w oku swojego ojca. Jakby tego było mało, Bean, bo tak ma na imię nasz procentowy kwiatuszek, dostaje od losu osobistego demona oraz zadziornego elfa. Razem będą prowodyrami niejednej przygody, a jak to się skończy, musicie zobaczyć sami! – Ania
Twórcą Rozczarowanych jest Matt Groening, stojący za The Simpsons. Jego styl i rodzaj komedii widać pierwszą ręką. W obsadzie znajdziemy nie tylko znane ze Springfield głosy, ale także Johna DiMaggio (Futurama, Adventure Time), komika Erica Andre i Maurice’a LaMarche’a (Animaniacy, Pinky i Mózg). Recenzję tej produkcji znajdziecie tutaj.
A na bonus…
BoJack Horseman
Historia podstarzałego konia celebryty, którego lata świetności już minęły. Kiedyś był sławnym aktorem, główną postacią oglądanego przez wszystkich sitcomu, dzisiaj jest tylko „tym koniem z Rozbrykanych”. Mimo to jego agentka staje na rzęsach, próbując załatwić mu jakiś angaż.
Serial pełen jest karykaturalnie wręcz zepsutych postaci. Wszyscy są egoistyczni i zapatrzeni w siebie. Jeżeli myśleliście, że Rick i Morty do dołujący serial, poczekajcie aż obejrzycie BoJacka. Oczywiście oba seriale są depresyjne i nihilistyczne na swój własny sposób, jednak historia przebrzmiałej końskiej gwiazdy, zamiast posługiwać się abstrakcyjnymi kosmicznymi metaforami, sięga do naszego najbliższego otoczenia i tego, jak nasze postępowanie wpływa na innych, a jednocześnie wszystko i tak jest pozbawione większego znaczenia. Każda z postaci na swój własny sposób zmaga się z beznadziejnością własnej egzystencji (oprócz Mr. Peanutbuttera, on ma się raczej dobrze), co czasami jest powodem do żartów, a czasem bardzo dołujących scen. Niestety częściej zdarza się to drugie.
Mówiąc krócej BoJack jest tak samo śmieszny i dramatyczny jak Dzień Świra. W jednej chwili śmiejesz się do łez, w następnej pogrążasz w rozpaczy. Ale to nadal kawałek dobrej i wciągającej animacji. – Marta
Która z netfliksowych animacji Wy oglądacie? Czegoś zabrakło w naszym zestawieniu?