Wśród seriali zwanych proceduralami, czyli tych opartych na pewnym schemacie, powtarzającym się przez większość odcinków, iZombie od początku się wyróżniało. I dzisiaj, po emisji czterech serii, koncept nadal pozostaje udany i świeży, nawet jeśli nie zachwyca.
Poprzedni sezon serialu zostawił nas w sytuacji tak niespodziewanej i zamotanej, że oczekiwanie na dalsze odcinki było katorgą. Wieść o istnieniu zombie rozniosła się po świecie, a miasto rządzone przez mózgożerców przemianowane zostało na New Seattle i odgrodzone murem. Jak mogliśmy się domyślać, sytuacja nie wygląda kolorowo, a na Liv i jej przyjaciół spadło multum nowych problemów.
New Seattle
Główny wątek spajający wszystkie odcinki, pokazujący realia życia ludzi i zombie w nowej rzeczywistości, został bardzo dobrze skonstruowany i zrealizowany. Ta historia wniosła powiew świeżości do serialu, dzięki czemu jego formuła nadal się nie przejadła. Poczynania Fillmore Graves i podziemnej organizacji przemycającej ludzi śledziłam z niemałym zainteresowaniem od pierwszego do ostatniego odcinka.
Nieco gorzej wypadł wątek proroka i kościoła zombie, którego potencjał został zmarnowany. A to za sprawą kilku luk logicznych (jak to możliwe, że Blain wiedzący wszystko o szemranych wydarzeniach w Seattle, dowiedział się o proroku tak późno?) i rozwlekłego poprowadzenia. W ten sposób ciekawa idea skończyła się szybko i z przytupem, zanim ją w 100% wykorzystano.
Zawiodły mnie nieco również wcielenia Liv w tym sezonie. Większość z nich była potwornie przerysowana, bardziej niż dotychczas, przez co zamiast bawić, żenowała. Trzeba jednak przyznać, że liczba nowych pomysłów twórców w tym temacie jest imponująca, nawet jeśli ich jakość spadła w porównaniu do wcześniejszych serii.
Love me, zombie
Siłą tego sezonu, podobnie jak wszystkich poprzednich, są bohaterowie. Zarówno ci z pierwszego i drugiego planu, jak i z tła. Liv, pomimo nadmiernego spożycia mózgów coraz bardziej odjechanych osobistości, nadal pozostaje sobą. Troszczy się o bliskich i obcych, szuka swojego miejsca i układa sobie życie po raz kolejny od nowa.
Ravi nadal bawi, pozostając równocześnie jedną z najsympatyczniejszych postaci serialu. Bardzo również przypadł mi do gustu pewien antagonizm Liv i Majora, który eskalował aż do finału. Pozostaję także fanką Chase’a, który od początku wzbudzał we mnie ambiwalentne uczucia, a jednak nie potrafię go nie podziwiać.
Nieco gorzej wypadają wątki miłosne. Ciągnący się dramat Ravi i Peyton został rozwiązany niespodziewanie i powierzchownie, za to rozwijający się związek Clive’a i Dale irytował mnie niemal przez cały sezon. Również nowe sercowe przygody Liv wydały mi się naciągane i za mało pogłębione.
Na wyróżnienie zasługują za to nowe postacie wprowadzone w tym sezonie: Isobel i Levon. Isobel to śmiertelnie chora nastolatka, pojawiająca się na zaledwie kilka odcinków, a jednak kradnąca uwagę widzów w każdej scenie, w której się pojawia. Dziewczyna została świetnie wykreowana, zarówno pod względem charakterystyki, jak i gry aktorskiej. Levon za to, przypominający nieco byłego chłopaka Liv – Lowela, wzbudzał sympatię od pierwszego pojawienia się na ekranie. Żałuję tylko, że nie pogłębiono przedstawienia tego bohatera, bo mógł zostać jedną z moich ulubionych postaci.
Be quiet!
Wizualnie iZombie przez cały sezon prezentuje się bardzo dobrze. Świetna czołówka, komiksowe wstawki czy przedstawienie scen przyrządzania mózgów nadal mnie zachwycają. Pewnym dysonansem natomiast były sporadyczne przedramatyzowane sceny. I chodzi mi właśnie o ich wizualne przedstawienie. Dotychczas twórcy nie mieli tendencji do patetyzmu, w tym sezonie jednak pojawiło się kilka sekwencji, szczególnie w końcowych odcinkach, wykorzystujących tanie chwyty dramatyczne. Slow motion nie służy temu serialowi.
Niestety bardzo mocno spadł poziom oprawy dźwiękowej w tym sezonie. W poprzednich zdarzały się sceny z tak genialnie dobraną muzyką, że automatycznie trafiały do mojego TOP w tej kategorii. Tutaj jednak muzyka była albo nijaka, albo irytująca. Trudno mi nawet przypuszczać, z czego wynika ten rozdźwięk pomiędzy tą, a poprzednimi seriami w kwestii soundtracku. Coś tutaj zdecydowanie źle poszło.
To be continued…
Czwarta seria iZombie domknęła jeden wątek, przygotowując od razu bazę pod kolejny, który obejrzymy w piątym, i zarazem ostatnim, sezonie. I po tym jak tegoroczna historia została poprowadzona, z niecierpliwością czekam na kontynuację, pomimo obaw co do kolejnych wcieleń Liv.
Serial zarówno fabularne, jak i pod względem aktorstwa oraz oprawy wizualnej utrzymał wysoki poziom, dając sporo frajdy podczas oglądania. Twórcy nie uniknęli jednak kilku drobnych potknięć, przez co tę serię oceniam nieco gorzej niż poprzednie. Jeśli jednak dotychczas podobało Wam się iZombie, koniecznie oglądajcie dalej!
Nasza ocena: 7/10
Najnowszy sezon utrzymał dobry poziom, pomimo spadku jakości pomysłów na nowe wcielenia Liv. Warto jednak poznać dzieje New Seattle, przymykając oko na drobne niedociągnięcia.FABUŁĄ: 7/10
BOHATEROWIE: 8/10
OPRAWA WIZUALNA: 8/10
OPRAWA DŹWIĘKOWA: 5/10