Motyw escape roomu na dobre wpisał się w kanon niecodziennych rozrywek, w których gracze muszą wykazać się spostrzegawczością, inteligencją, pracą w zespole, a przy tym uważać na czas, który nieubłaganie się kończy, czyli mieć nerwy ze stali.
W 2007 roku, kiedy to powstał pierwszy tego typu pokój w Japonii, ludzie byli zachwyceni oraz bardzo ciekawi takiej nowinki. Już siedem lat później pojawił się odpowiednik w Polsce. Mimo upływu lat zainteresowanie nie maleje, a coraz więcej wariantów cieszy się popularnością. Na kanwie całego szumu powstały gry planszowe inspirowane realnymi miejscami, w których to człowiek może wykazać się i przenieść rozrywkę do pieleszy domowych. Właśnie powstała nowa, morska wersja wydana przez Fox Games.
Wchodzimy do świata Czarnobrodego oraz jego wzburzonego morza. Wieści niosą, że ukrył gdzieś swój skarb, a tylko najwięksi śmiałkowie będą potrafili go odnaleźć. Jako sprawny i przebiegły poszukiwacz odkryłeś pierwszą wskazówkę, zdobywasz mapę i jesteś o krok od zdobycia upragnionych bogactw. Sprawa się komplikuje, kiedy wrogowie depczą ci po piętach, a najmniejszy błąd może przekreślić twoje szanse na wygraną. Czas ruszać ku przygodzie, bo zagadki same się nie rozwiążą.
Escape Room: Skarb Czarnobrodego to już ósma część podręcznych gier, które przynoszą tyle wrażeń, co ich pierwowzory. I tak rusza się w morską przygodę, w której wody są spienione, skarby ogromne, a piraci czają się za skałami. Za tytuł odpowiedzialni są Martino Chiacchiera oraz Silvano Sorrentino, włoscy projektanci gier planszowych, którzy na swoich kontach mają już kilkanaście wydań, w tym inne tytuły z serii Escape Room czy Kryminalne zagadki.
Małe pudełko skrywa niewielką zawartość, lecz to naprawdę wystarczy, żeby dobrze się bawić. Po otwarciu znajdujemy talię kart, na których są wszystkie wskazówki oraz elementy rozgrywki. Nie można ich tasować, przeglądać, ani pomijać żadnego kroku. Ta wersja jest inna niż pozostałe, ponieważ głównym elementem zabawy jest rywalizacja. Wcześniej można było grać nawet samemu, tutaj uczestnicy dzielą się na dwa zespoły i walczą o laur zwycięstwa. Niestety ten zabieg znacząco wpłynął na cały odbiór tytułu, nie do końca pozytywny. Trochę zatraciło się pierwotne założenie escape roomów, w którym to ludzie ze sobą współpracowali. Mimo tego Skarb Czarnobrodego ma swoje zalety. Jedną z ważniejszych jest wykonanie. Ilustracje Alberto Bontempiego to cudo. Nadają cudowny piracki klimat. Można poczuć się jak korsarz na tropie wielkie wygranej. Historia może jest trochę oklepana, jednak dalej sprawia przyjemność, a my walczymy niczym Jack Sparrow.
Cała talia wydaje się pokaźna i podobna do poprzednich części, jednak zagadki mieszczą się na około siedmiu/ośmiu arkuszach. Znaleźć też można dwie rozgrywki, które niestety szybko się kończą. Dopełnienie stanowią monety, zdublowane karty dla zespołu lub wszystkich graczy. Dużym plusem są gry w grze, gdzie możemy się sprawdzić w wyzwaniu opartym na klasycznych statkach lub podziale zdobyczy. Patrząc całościowo, wyzwań jest mniej niż poprzednio i daje się to odczuć. Nie mogę też zapomnieć o jednym błędzie, przez który rozwiązanie nie pokryło się z wykonywanymi później czynnościami.
Dużym minusem jest brak jakichkolwiek podpowiedzi, które nie muszą być na wierzchu, ale są jednak przydatne, kiedy utknie się i nie można ruszyć dalej. Tytuł powinien to zakładać i dać szansę wszystkim na cieszenie się grą. Nie ma totalnie żadnych wskazówek, a dodatkowo każda z nich jest inaczej punktowana. Po odkryciu łamigłówek zespoły powinny się rozejść, żeby wzajemnie nie naprowadzać na rozwiązanie. Pisanie na kartkach zajmie za dużo czasu, tak źle i tak niedobrze. Przez podział na drużyny jest mniej wyzwań.
Mechanika też uległa małej rewolucji. Każdy team rozwiązuje przedstawione zagadki, a ten, który zrobi to szybciej i ich rozwiązanie jest poprawne, dostaje kartę z monetami, jeśli jednak odpowiedź jest błędna, wtedy przeciwnicy walczą o skarb. W żadnym wypadku nie zdradza się liczby monet ani pomysłu na rozwiązanie. Kiedy nikt nie odpowie dobrze, pomija się ten krok i idzie dalej. Cały zabieg braku współpracy wpłynął znacząco na tempo rozgrywki. Kiedyś można było bez końca debatować, zastanawiać się nad wszystkim, teraz już tak nie jest. „Wrogowie” nie śpią oraz nie będą na nas czekać. Jak to bywa, jednym przypasuje taki stan rzeczy, innym już nie. Ja należę do tej drugiej grupy. Rozumiem, że w wielu przypadkach dynamika jest ważna w grach, jednak nie w tego typu, gdzie trzeba zastanowić się nad każdym ruchem. Odebrało to trochę magii, a na pewno dużo z pierwotnych założeń. Możliwe, że nie jest to tak odczuwalne, gdy współtowarzysze mają podobne do nas tempo. Gorzej jak walczysz z super bystrzakami, którzy w mig znają rozwiązanie.
Podsumowując, jest to ciekawa propozycja z serii Escape Room – coś nowego, inny klimat. Interesujące, że twórcy próbują nowych technik oraz rozwijają się, mimo że nie do końca może się to podobać. Najnowsza propozycja na pewno trafi do miłośników rywalizacji, ale fanom spokojnego przebiegu gry polecam inne tytuły. Piracki sznyt jest godny uwagi, jednak zagadek jest niewiele. Można dobrze się bawić – z kilkoma zastrzeżeniami.
Nasza ocena: 5,2/10
Piracka przygoda, w której liczy się czas i chęć rywalizacji.Grywalność: 7/10
Jakość wykonania: 8/10
Regrywalność: 1/10