Oczekiwanie zakończone – kolejna część Call of Duty Black Ops oficjalnie weszła na rynek. Czy rewolucja związana z wywaleniem trybu fabularnego i zastąpieniem go ultra popularną formułą battle royale udała się?
Tryb Blackout po raz pierwszy od wielu, wielu lat pokazuje, że zasłużona seria może jeszcze odpowiadać na najnowsze trendy, a nie tylko rok do roku „robić swoje”. Twórcom udało się wyjść ze swojej strefy komfortu, a jak jest z graczami?
Nie dla samotnych wilków?
Call of Duty na dobre rozgościło się w klimatach futurystycznych i po krótkim wypadzie w stronę, tym razem wygodnie rozsiadła się w fotelu z napisem „science-fiction”. Fani filmowej historii muszą jednak obejść się smakiem, bo Black Ops 4 jej zwyczajnie nie ma.
Taki krok był zapowiadany przez ekipę Treyarch już od jakiegoś czasu, jednak nie powiedziałbym, że fani solowego grania kompletnie nie mają tu czego szukać. W celu zapoznania się ze wszystkimi występującymi w grze operatorami przygotowano garść specjalnych misji opatrzonych fabularnymi wstawkami filmowymi. Także tryby zombie wyposażono w garść opcji przygotowania własnej rozgrywki – również jednoosobowej przy wsparciu botów.
Strzelaj. Giń. Powtórz
Filarem Call of Duty: Black Ops IIII jest oczywiście tryb multiplayer, w którym główny nacisk jest kładziony nie na indywidualne starcia, lecz na drużynową współpracę. Jak wspomniałem wcześniej – w trakcie zabawy wcielamy się w specjalistów, z których każdy dysponuje indywidualnym zestawem zdolności bojowych, a także mocnych i słabych stron. Ich umiejętne wykorzystanie stanowi klucz do zwycięstwa. Każdy go grał w Rainbow Six Siege, poczuje się tutaj jak w domu.
Podczas zmagań korzystamy z rozbudowanego arsenału, a każda broń posiada własny zestaw dodatków. Podobnie jak w poprzednich odsłonach serii, „feeling” broni jest po prostu kapitalny. Mają one odpowiednie uczucie mocy, a strzelanie z nich daje mnóstwo satysfakcji. Standardowo już podczas sieciowych zmagań za zgromadzone punkty zyskujemy dostęp do wsparcia, pozwalającego umocnić naszą dominację na cyfrowym polu bitwy.
Call of Fortnite: Battlegrounds
Zamiast trybu fabularnego autorzy gry przygotowali moduł oparty na zasadach battle royale, ochrzczony mianem Blackout. Trafiamy w nim na rozległą mapę, na której znalazły się elementy zaczerpnięte z najbardziej rozpoznawalnych lokacji z serii. Można się poruszać zarówno na piechotę jak i przy użyciu pojazdów. Standardowo dla gatunku – zaczynamy bez broni, którą znajdujemy w trakcie rozgrywki, a zwycięstwo przypada natomiast temu, kto zdoła utrzymać się przy życiu najdłużej.
Choć grałem w zarówno w Fortnite jak i PUBG, nie do końca potrafię zrozumieć fenomen battle royale. Wprawdzie tryb premiuje umiejętności oraz współpracę (jeśli akurat gramy w trybie drużynowym), to bardzo duża losowość rozgrywki (szczególnie na samym początku rundy) strasznie mnie irytuje. Ok, jeśli gra nam „siądzie” i zaraz po wylądowaniu na mapie znajdziemy jakiś porządny karabin ze stosownym celownikiem, zwykle przy odrobinie rozwagi udaje się zająć wysoką pozycję. Zmierzam jednak do tego, że najwięcej satysfakcji daje końcowa faza rundy, kiedy na małej powierzchni bije się ze sobą kilku najlepszych graczy – po co czekać do tego momentu, skoro mogę odpalić klasyczny multiplayer?
Trup trupowi trupem
Ostatnią składową najnowszego Call of Duty jest tryb Zombie, dający początek zupełnie nowej historii. W zestawie „startowym” na premierę dostajemy aż trzy scenariusze (plus jeden bonusowy dla posiadaczy wersji deluxe bądź lepszej). Co więcej, twórcy postawili nie tylko na ilość. Tryby Zombie już od dawna dawały naprawdę kupę radochy, w Black Ops 4 dosłownie wylewa się ona z ekranu razem z hektolitrami juchy.
Twórcy pozwalają nam na eksterminację hord żywych trupów na pokładzie Titanica, w zrujnowanym Alcatraz czy też na arenie w rzymskim Koloseum. Tryb zawiera całą masę sekretów, easter eggów, ukrytych przejść oraz pobocznych misji czy wyzwań do odkrycia. Dużo „dłubania” jest też w zmienionym i rozbudowanym systemie tworzenia klas. Wypełniono go perkami, specjalnymi atakami, Eliksirami czy Talizmanami, mającymi niebagatelny wpływ na rozgrywkę.
Nie wypada nie wspomnieć o nowym trybie zabawy z zombie – chodzi o Rush, który zmienia zasady i dodaje system punktacji dla czterech graczy. Wszystko dzieje się tutaj sporo szybciej, a poza wspólną walką o przetrwanie, uczestnicy rywalizują między sobą o najlepszy wynik.
Polski Dupping
Tradycyjnie już, polski wydawca gry zdecydował się na pełną lokalizację tytułu. Ubiegłoroczna edycja World War II, stała pod tym względem na bardzo słabym poziomie, więc po cichu liczyłem, że twórcom uda się wrócić do tego, co mogliśmy usłyszeć przy okazji Infinite Warfare. Tamta część zaoferowała nam świetny duet Dorociński-Boberek, którego zwyczajnie nie chciało się zmieniać na oryginalne głosy.
Tym razem jednak zabrakło tego elementu ratującego całość i polskie głosy brzmią naprawdę słabiutko. W amerykańskim dubbingu także jednak zabrakło jakichś mega-gwiazd, do czego już trochę zdążyłem się przyzwyczaić – przecież w pierwszym Black Ops udział wzięli choćby Ed Harris i Gary Oldman. Na szczęście mamy możliwość swobodnego przełączania się między polską i angielską wersją językową, za co należą się słowa uznania.
Dźwięk i grafika
O ile pod względem oprawy dźwiękowej nowe Call of Duty stoi na najwyższym poziomie, graficznie nie jest tak kolorowo. Tryb Blackout cieszy świetnym „umiejscowieniem” poszczególnych odgłosów, dzięki czemu zawsze wiemy skąd padają strzały i z której strony nadbiega przeciwnik. Niestety żart o silniku graficznym pamiętającym czasy Quake III przestał być już śmieszny, a Black Ops po raz kolejny potrafi przestraszyć niskiej jakości teksturami czy chrupnięciami animacji.
Na szczęście akcja jest tu szybka i nie mamy specjalnie czasu na przyglądanie się detalom. Choć grafika nie zmieniła się specjalnie od ukazania się poprzednich części, to wymagania sprzętowe zauważalnie wzrosły. Na konsolach 60 FPS otrzymujemy jedynie w menu, ale żeby taki wynik osiągnąć na PC, musimy mieć dość mocny sprzęt lub mocno „obciąć” detale.
Niech połączy nas sieć
Według pierwszych „po premierowych” doniesień, zainteresowanie pierwszym Call of Duty bez trybu fabularnego było zaskakująco duże. Na szczęście Activision-Blizzard było przygotowane – nie uświadczymy tu żadnych „Errorów 37”, dlatego oparty o sieciowe rozgrywki działa w tym względzie bardzo poprawnie. Ani razu nie zdarzyło mi się nieplanowane rozłączenie lub szukanie rozgrywki w nieskończoność. Nawet idiotów siedzących 15 minut w lobby i grzebiących w ekwipunku (kiedy reszta drużyny czeka i wychodzi z siebie) jest tutaj jakby mniej. Również jakość wersji PC stoi na zadowalającym poziomie, a z tym bywało już w historii Call of Duty bardzo różnie.
Jeśli chodzi o pojedynki sieciowe, zawsze bardziej wolałem Battlefielda oraz Quake’a. Gdy miałem ochotę stanąć oko w oko z nieumarłymi, stawiałem zwykle na Killing Floor. A ponieważ fenomen battle royale jest dla mnie zagadką dekady – nie czekałem specjalnie na Black Ops 4. Dlatego okazał się on dla mnie nie lada niespodzianką i wiem, że będę do niego wracał jeszcze bardzo długo. Multiplayer jest tutaj bardzo „zrównoważony” i satysfakcjonujący, tryb zombie zapewnia dziesiątki, jeśli nie setki godzin zabawy, a Blackout daje bez porównania więcej satysfakcji niż konkurencyjne battle royale.
Nasza ocena: 7,7/10
Bardzo miła i pełna smakowitej zawartości niespodzianka. Jeśli przeliczacie wydane złotówki na godziny gry, Black Ops 4 jest świetną inwestycją.Grafika: 6/10
Udźwiękowienie: 7/10
Grywalność: 10/10